niedziela, 30 listopada 2014

14. Mroczne Umysły - Alexandra Bracken







Tytuł: Mroczne Umysły
Tytuł oryginału: The Darkest Minds
Autor: Alexandra Bracken
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Ilość stron: 450








Opis z okładki:

"Mam na imię Ruby.
Potrafię wedrzeć się do twojego umysłu, a nawet wymazać wspomnienia. Jako dziecko została wysłana do obozu "rehabilitacyjnego" dla takich jak ja. Zieloni, Niebiescy, Żółci, Pomarańczowi, Czerwoni. Mroczne umysły. 
Zostałam przydzielona do Zielonych, ale w rzeczywistości jestem ostatnią z Pomarańczowych. Ukrywam to, żeby przetrwać."

Recenzja:

Na okładce "Mrocznych Umysłów" widnieje napis: Najbardziej niepokojąca książka od czasu Igrzysk Śmierci! Nie powiem wam czy to prawda, czy nie, ale jednego jestem pewna: nie powinno się porównywać tych dwóch książek.
Oprócz pierwszoosobowej narracji i wieku głównej bohaterki praktycznie nic nie jest podobne. I jeśli ktoś nazwie "Mroczne Umysły" plagiatem Igrzysk, naprawdę się zezłoszczę.
Więcej elementów kojarzyło mi się z "Legendą", która nie jest zbyt popularną trylogią.
Mimo wszystko od zawsze wydawało mi się, że porównywanie książek jest najgorszym możliwym zabiegiem, więc podaruję sobie resztę spekulacji, że pani Bracken inspirowała się "Legendą". 

"Najmroczniejsze umysły skrywają się za fasadą najzwyklejszych twarzy." 

Książka zachwyca swoim klimatem. Wszystko jest utrzymane w mrocznym akcencie, co pozwala wczuć się w społeczność sponiewieranych dzieci.
W Ameryce zaczęła panować choroba OMNI, która najczęściej ujawnia się u dzieci w wieku 10 lat. Z tego powodu utworzono obozy - zakłady karne - i namawiano rodziców, aby wysyłali do nich swoje pociechy. Wszyscy liczyli na to, że obozy te pomogą wyplenić chorobę i przywrócić dziecko do normalności. Jednak tylko ci za ogrodzeniem wiedzą, jak było naprawdę...
Dzieci zostały podzielone według swoich umiejętności. Niebiescy potrafili lewitować przedmioty, a Zieloni posiadali niesamowicie rozwinięte umysły, jednak najniebezpieczniejsze były pozostałe kolory. Żółci, umiejący wywołać spięcia elektryczne, panowie  prądu. Czerwoni władali ogniem w każdej jego krasie. I Pomarańczowi. Pomarańczowi mogli włamać się komuś do umysłu, zobaczyć jego wspomnienia, siłą woli zmusić go do zrobienia wszystkiego, czego chcą. Brzmi groźnie?

"Nie można odbudować zniszczonego życia ani odzyskać straconego człowieka."

Każdy z bohaterów przypadł mi do gustu. Oczywiście nie mowa tu o tych złych, ponieważ Alexandra Bracken wykreowała ich tak, żeby naprawdę ich nie lubić. Ale z mojej strony to wszystko. Żadnego nie pokochałam na wieki, żaden nie stał się moim fikcyjnym wrogiem... Owszem, byli stworzeni naprawdę dobrze, jednak zabrakło mi tam jakiejś iskry. A do tego moim zdaniem narracja pierwszoosobowa nie pozwala poznać postaci za nią odpowiedzialnej. Może dziwnie to brzmi, ale wydaje mi się, że bardziej skupiam się na tym, co opowiada, a nie na jej osobowości.
Najbardziej polubiłam Liama, ponieważ nie jest typowym badassem ani idealnym Gary Stu. Jest miły, opiekuńczy, wesoły i nigdy nie traci nadziei - a przy tym ma też parę wad. 
Ruby... Jak już wspominałam, ciężko było mi się skupić na samej jej osobowości, ale nie drażniła mnie, a to już jakiś postęp. W niektórych momentach jej zachowanie było dla mnie niezrozumiałe, a w innych wiedziałam, że postąpiłabym tak samo. W moim odczuciu jest to dobra, niepłytka bohaterka - ale nic poza tym.
Podobały mi się postacie poboczne: Pulpet, Suzume. Były przedstawione bardziej po ludzku niż nieustraszona Ruby, za co je cenię. Za dużo jednak nie mogę o nich powiedzieć, ponieważ nie byli to bohaterowie sprawiający, że twoje tętno przyspieszy, a na twarz wypłynie uśmiech.

"To była chyba najsztuczniejsza próba wykrzesania z siebie odrobiny optymizmu od czasów, kiedy moja nauczycielka z podstawówki próbowała nam wmówić, że lepiej będzie nam bez kolegów z klasy, którzy umarli, ponieważ będzie mniej chętnych do huśtawek na placu zabaw."

 Pomimo, że w efekcie końcowym książka wywarła na mnie spore wrażenie, czułam pewien niedosyt. Podczas lektury miałam wrażenie, że autorka ma problem z wyrażaniem emocji. Wszystkie wydarzenia były naprawdę dobrze opisane, ale przy opisach uczuć potrzeba tego czegoś, co pozwoli przeżyć czytelnikowi daną sytuacją. Według mnie na tym obszarze Bracken zawiodła, co jednak nie jest na tyle rażącym błędem, aby znacznie zgorszyć powieść.

"Nagle czar prysł, przerwany pierwszym strzałem.
Po chwili zamiast płatków śniegu spadł na nas deszcz kul." 

Najbardziej w "Mrocznych Umysłach" podobały mi się wstrząsające stwierdzenia. Czasami były to zdanie, które wypowiadała główna bohaterka, czasem był to element otoczenia, a kiedy indziej fragment opisu. Owe słowa wywoływały ciarki na skórze, wstrzymywały oddech albo zmuszały do egzystencjalnych przemyśleń. Przypuszczam, że to właśnie z tego powodu "Mroczne Umysły" nie chcą opuścić mojej głowy i zmuszają mnie do przeczytania swojej kontynuacji. 

 "Nie, oni nie lękali się o dzieci, które mogły umrzeć. Nie martwili się pustką, którą miały po sobie pozostawić. Oni bali się nas - tych, którzy przeżyli."

"Mroczne Umysły" są kolejną książką z gatunku dystopii/antyutopii. Dla czytelników lubujących się w tych klimatach będzie to godna przeczytania lektura, jednak nie pogardziłabym nią również na miejscu fanów dramatów, science-fiction i fantastyki. Wszystkiego jest w niej po trochu, więc nadaje się właściwie dla każdego. Ostrzegam jednak, że nie spodoba się ludziom tak wrażliwym na krzywdzenie dzieci, że nie mogą nawet o tym czytać. 
Ocena: 7,5/10



---

Ogromnie przepraszam za tak długą nieobecność, jednak ostatnio wiele się u mnie działo i nie mogłam znaleźć nawet chwili czasu na wzięcie książki do ręki. "Mroczne Umysły" przeczytałam stosunkowo dawno, a dziś postanowiłam po prostu dokończyć zaczętą już recenzję. Następny post będzie dotyczył książki "Endgame", którą już zaczęłam i zapowiada się ciekawie, choć intrygująco. Mam nadzieję, że znowu powrócę do czytelniczego rytmu, po prawie 1,5 miesiąca przerwy :(.

czwartek, 25 września 2014

13. BZRK - Michael Grant







Tytuł: BZRK 
Tytuł oryginału: BZRK 1 
Autor: Michael Grant 
Wydawnictwo: Amber 
Ilość stron: 350







Opis z okładki: 

"Ten świat potrzebuje zupełnie nowego bohatera.
Szaleje wojna globalna. 
Nie widzisz jej, ale toczy się wszędzie wokół ciebie.
W tobie.
W samym środku ciebie."

Recenzja: 

BZRK to pierwszy tom trylogii Michaela Granta, autora "GONE: Zniknęli". W Polsce niestety następne tomy nie zostały wydane z powodu braku popularności książki, co jest według mnie nieco dziwne. 
W powieści mamy do czynienia z dwoma światami - nano i makro. W makro, czyli rzeczywistości Nowego Jorku, zostały utworzone dwie grupy, specjalizujące się w badaniach nad nanotechnologią. Każda społeczność dzieli się na kilka "działów" - jednym z nich są tikerzy, czyli osoby, które za pomocą maleńkich (mam na myśli naprawdę maleńkie) botów mogą śledzić człowieka bądź namieszać mu w głowie, ostatecznie nawet zabić.  Zagadką nie jest, iż obie wkroczyły na wrogą ścieżkę. 
W tym momencie wkracza duet naszych głównych bohaterów, Sadie i Noah. Oboje przeżyli wielkie straty w jakiś sposób powstałe z winy organizacji nano. Są sobie nieznajomi, nie mają prawa używać swoich prawdziwych imion, a ich przydomkami są nazwiska stukniętych poetów. Mają wgląd do swoich mózgów, i nie mam tu na myśli myśli, tylko narządy. 

"Walczymy o prawo bycia tym, kim chcemy, do odczuwania tego, co chcemy. Nawet jeśli to, czego chcemy, wydaje się innym szalone."

Książka przyciągnęła mnie pomysłem na fabułę, a także nazwiskiem autora. Z twórczością pana Granta miałam okazję zapoznać się dzięki serii "GONE". Byłam ciekawa, jak wypadnie w innej literaturze, czy może wypalił się na cyklu dla młodzieży. I muszę przyznać - dostałam więcej niż oczekiwałam.
Książkę czyta się bardzo szybko. Chociaż często musiałam robić sobie przerwy "dla ochłonięcia" - o czym zaraz wspomnę - kiedy już czytałam, strony śmigały jak szalone. "BZRK" jest napisane przystępnym językiem, jednak nie łatwym. Jest wiele wymyślonych nazw bądź naukowych zwrotów, którym trzeba poświęcić trochę chwil. Na początku powieści pojawia się też bardzo dużo postaci, przez co nie byłam w stanie ogarnąć, co się dzieje. Potem jednak czytelnik łączy coraz więcej faktów w całość i wszystko zaczyna  rozumieć. 


"Od tej chwili waszemu życiu grozi niebezpieczeństwo. Od tej chwili zrzekacie się wszelkiego prawa do prywatności. Od tej chwili istnieją dla was tylko dwa rozwiązania: śmierć albo szaleństwo."

Na okładce możemy przeczytać "Uwaga! Książka zawiera sceny okrucieństwa i przemocy". Muszę przyznać, że jako osoba wrażliwa na tego typu sprawy miałam mocne wątpliwości po przeczytaniu pierwszych paru stron. Nie byłam pewna, czy w ogóle zdołam dokończyć książkę. 
Autor poświęcił wiele uwagi na opisywanie obrzydliwych momentów - a to czerwono-biała tkanka mózgu, rozpłaszczona na ziemi, a to z człowieka robią się dwie części... Również, jako że "BZRK" opowiada o nano-wojnie, przedstawionych jest wiele organów wewnętrznych. Myślę jednak, że nie będzie to zbyt wielkim obciążeniem dla czytelnika, skoro nawet ja dałam radę (a po jakimś czasie stwierdziłam, że owe opisy dodają pazura książce i zaczęły mi się podobać).

"Przedziwne zjawisko. Człowiek mógł zaakceptować zagracone laboratorium na strychu albo potężny cud technologii, ale odnosił wrażenie, że jedno i drugie nie powinno egzystować w tej samej rzeczywistości."

Kiedy wreszcie pogodzę się z myślą, że "BZRK" było naprawdę świetne, i to mnie tak zdziwiło, patrzę na okładkę i wciąż nie mogę określić, co jest w niej najlepsze. Czy są to świetnie wykreowani, nietuzinkowi bohaterowie, czy całkiem oryginalny świat i nowatorskie podejście do sprawy, czy styl pana Granta. Niezmiernie przygnębia mnie fakt, iż wydawnictwo Amber nie zdecydowało się na wydanie kolejnych tomów (DLACZEGO?!?!?!), ale z pewnością sięgnę po nie w oryginale. Na pewno nie teraz, ale w przyszłości, kiedy podszkolę swój angielski. Wydaje mi się bowiem, że ta książka potrzebuje odpowiedniego rytuału, a co chwila przerywając lekturę na sprawdzenie i zapisanie jakiegoś słówka, mogłabym go zbezcześcić. Może to, co właśnie napisałam, wydaje się z deka szalone, jednak na swoje usprawiedliwienia wysuwam argument: klimat książki. Wszystko jest takie tajemnicze, nierealne, ale jednocześnie jak najbardziej prawdziwe, inne. 

"- Raczej i tak ją rozpoznasz. Tatiana Featherstonehaugh.
Niżyński spojrzał na niego z pobłażaniem.
- To się wymiana Fanshaw.
Vincent zmarszczył brwi.
- Naprawdę? Tyle liter i wychodzi Fanshaw?" 

Co do bohaterów: są cudowni. Nie w sensie, że każdy z nich ma swoją osobną tęczę, piękny wygląd i słodkie życie. Wręcz przeciwnie, zarówna członkowie BZRK jak i przeciwnicy są nieprzejednani. Możemy znaleźć kobietę, matkę, która na co dzień pracuje jako likwidatorka (czyt. zabija zbędnych). Jest także okropna postać bliźniaków, którzy są złączeni - nie jak bliźniaki syjamskie, oni dosłownie mają trzy nogi, trzy oczy, jedna usta i jedną głowę. Na szczęście odgrywają rolę postaci mocno drugoplanowej, choć w hierarchii rządowej są na samym szczycie. Główni bohaterowie, Sadie i Noah, są naprawdę bardzo ciekawymi i złożonymi osobami. Pozostali przedstawiciele BZRK - Niżyński, Ofelia, Vincent - również są niesamowici i czytelnik czuje ich prawdziwość. 

"- Co ważniejsze: wolność czy szczęście? (...)
- Nie możesz być szczęśliwy, jeśli nie jesteś wolny."

"BZRK" wywarło na mnie ogromne wrażenie. Może ta recenzja była nieco chaotyczna, ale w pełni odzwierciedla moje uczucia co do tej książki. Pozycja ta na pewno na długo wyryje się w mojej pamięci (nie mam co do tego żadnych wątpliwości). "BZRK" mogę polecić fanom twórczości Michaela Granta, jak i tym, którzy się z takową jeszcze nie zapoznali.  Nie jest to ani dystopia, choć o wojnie opowiada, ani horror, choć niektóre opisy z pewnością można by w jakimś zamieścić, ani typowa fantastyka. Stawiałabym na coś pomiędzy sci-fi a fantasy właśnie w wydaniu zarówno dla młodzieży, jak i dorosłych. Jeśli zaś mieliście okazję zapoznać się z "GONE" i nie przypadła wam ta seria do gustu, mogę zapewnić, że w BZRK nie wyczułam do niej podobieństw. Jest to pozycja godna uwagi, jednak nie radzę się za nią zabierać, jeśli angielski u was leży - nie ma co potem chodzić i głowić się nad dalszą akcją, nie mając możliwości zapoznania się z jej oficjalną wersją. 
Chociaż najchętniej i tak napisałabym petycję o przywrócenie trylogii, wiem, że Amber nie podejmie się tego pomysłu, a szkoda.

Ocena: 8/10
___

Przepraszam za tak długi przestęp między recenzjami, ale szkoła coraz bardziej daje się we znaki. :(

sobota, 13 września 2014

Liebster Blog Award


 Nominacja do tej nagrody jest otrzymywana od blogera, który uzna dany blog za
interesujący. Wybrana osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez blogera, który nominuje i następnie wymyślić 11 pytań dla jedenastu nominowanych przez nią blogerów. Oczywiście nie można wybrać tego, od którego dostało się nominację. Chodzi tutaj o promocję innych blogów i możliwość promowania mniej popularnych blogów. 

Za nominację bardzo, bardzo dziękuję Claudii Ann :).

1. Wiążesz przyszłość ze swoją pasją? 

To zależy, o jaką pasję chodzi. Jeśli o czytanie (o ile można nazwać to "hobby") lub recenzowanie, to zdecydowanie nie. Natomiast, jeśli mówimy już o świecie literackim, bardzo chętnie wydałabym własną książkę - jak większość czytelników. :)

2. Gdybyś mogła zamieszkać w dowolnej książce, to jaki byłby twój wybór i dlaczego? 

Długo nad tym pytaniem nie musiałam się zastanawiać, ponieważ odpowiedź jest prosta - "Harry Potter". Jak wspaniale byłoby uczyć się nowych zaklęć i sporządzać eliksiry w szkole tak owianej tajemnicą, jaką jest Hogwart. Pomimo pisania długich wypracowań, a w dodatku skrobania ich sowim piórem, z pewnością chciałabym mieszkać w świecie wymyślonym przez J. K. Rowling.

3. Książka vs jej ekranizacja?

Jest to bardzo sprzeczny temat. Czytelnicy zawsze przekładają książkę nad film, jednak w niektórych wypadkach to właśnie film okazuje się ciekawszy. W przypadkach, kiedy powieści znam i lubię, wybieram je. 

4. Jak długo blogujesz?

Bloga z recenzjami prowadzę od niedawna, bo zaledwie 3 miesiące z kawałkiem. W blogsferze za to siedzę dłużej, właściwie od dwóch/trzech lat - prowadziłam bloga z opowiadaniem o Draco i Hermionie z "Harry'ego Pottera", wcześniej o Lily i Jamesie, było też parę niewypałów, które szybko przeszły do historii.

5. Jaki jest twoja ulubiona postać książkowa?

Jest ich naprawdę bardzo, ale to bardzo wiele i nie jestem pewna, czy potrafię wybrać tylko jedną. Może jest to Percy Jackson, może June z "Legendy", może Cztery lub Finnick, a może ktoś całkiem inny. Nie potrafię się zdecydować, szczególnie, że wiele książek zatarło mi się trochę w pamięci i mogę pewne warte wymienienia postacie przeoczyć.

6. Co sprawia, że czujesz się szczęśliwa?

Jest bardzo wiele takich rzeczy. Czasem wystarczy dobra książka, kołderka i gorące kakao, innym razem pełen otuchy i miłości sms od Juleczki, a jeszcze kiedy indziej miły prezent bądź słowo. No i kiedy przychodzi do mnie paczka/list; uwielbiam napięcie towarzyszące otwieraniu koperty!

7. Jakie są twoje marzenia?

Marzeń mam bardzo wiele, lecz przeważnie je skrywam - nie jestem przesądną osobą, po prostu wolę trzymać je w zaciszu własnego umysłu. :)

8. Jak zaczęła się twoja przygoda z blogowaniem?

Jeśli chodzi o samo blogowanie: inspiracją był pewien przypadkowy fanfick, na którego natknęłam się, poszukując informacji o filmie "HP i Insygnia Śmierci: część 2". Bardzo spodobał mi się motyw tworzenia alternatywnych wątków, zakończeń, postaci przez fanów danej rzeczy.
Zaś przygoda z recenzenckim blogiem zaczęła się od podpatrzenia zaangażowania znajomych w ich własne strony. Naraz zaczęło mnie nosić, żeby móc z kimś podzielić się moimi przemyśleniami na temat książek. Na początku pisałam dla siebie, a później przeniosłam się do sieci. :) 
9. Ulubiona piosenka?

No i znowu nie potrafię wymienić jednej! Gdyby chodziło o zespoły - spoko, wypiszę kilka. Natomiast piosenka... Na pewno jest to jakaś z repertuaru Black Sabbath bądź Fall out boy, a może Nirvany albo Linkin Park? Generalnie mam piosenki, które lubię, które mam na dzwonku, których cały czas słucham w kółko - ale jednej wybrać nie potrafię. :(

10. Co cię motywuje do pisania?

Do pisania moich opinii o książkach motywuje mnie myśl, że być może pomogę paru osobom z wyborem pozycji do przeczytania/kupienia. Komuś poradzę, komuś namieszam w głowie... No i przeglądanie blogów weteranów - jestem pełna podziwu dla osób, które prowadzą je już kilka lat, a nadal czytają i piszą z przyjemnością. Jest to także piosenka "Paranoid" Black Sabbath; kiedy ją słyszę, od razu mam ochotę dorwać klawiaturę.

11. Masz swojego fikcyjnego męża (albo mężów)?

Owszem, jak każda fangirl. Jest ich bardzo wielu, ale to wina autorów, że wymyślają tyle fascynujących postaci. Chociaż drażni mnie określenie "mężów" - jestem za młoda na małżeństwo, możemy być parą. :D


Nominuję:

Na razie to wszyscy. Wiem, że miało być 11 osób, ale obiecuję, że jeśli ktoś mi się przypomni - dopiszę :)

Pytania dla nominowanych:

 1. Wolisz książki mieć czy wypożyczać (a może czytnik e-booków?)?
2. Gdzie najczęściej kupujesz książki?
3. Co robisz, gdy wena na pisanie cię opuszcza?
4. Ustalasz sobie terminy, w jakich dodajesz recenzje?
5. Masz do wyboru spotkanie ulubionego aktora/aktorki lub ulubionego pisarza/pisarki. Co wybierasz i kto byłby tym szczęśliwcem?
6. Jak często czytasz?
7. W jakich (bądź ilu) jesteś fandomach?
8. Czy prowadzisz listy typu "must have", "must read", itp.?
9. Czy w prawdziwym świecie doznajesz jakichś nieprzyjemności z powodu zamiłowania do czytania?
10. Dlaczego zacząłeś/zaczęłaś recenzować?
11. Gdybyś mógł/mogła wziąć jedną rzecz na bezludną wyspę, co by to było?

 Gratuluję wszystkim nominowanym :)

---

A teraz trochę o kolejnej recenzji. Niedawno zabrałam się za czytanie "BZRK" Michaela Granta, autora serii GONE, więc najpewniej właśnie tę książkę zrecenzuję najszybciej. Jednak nie jestem jeszcze pewna, czy dotrwam do końca, a to z powodu natężenia obrzydliwych scen i opisów - jestem dość wrażliwą osobą. Mimo tego akcja i fabuła zapowiadają się interesująco, więc mam nadzieję przeczytać ją całą :). 
Bardzo możliwe, że niedługo na blogu pojawi się pierwsze video - book haul. W przeciągu ostatnich tygodni nazbierało mi się tyle książek, że nie sposób byłoby napisać o nich notkę, a w dodatku chcę zawrzeć parę informacji o tanim kupowaniu książek. Sprawa jednak nie jest pewna, także "niezdecydowanie zapowiadam". :) 
Wszystkich Was bardzo serdecznie pozdrawiam i życzę wspaniałych dni!

sobota, 6 września 2014

12. Czas Żniw - Samantha Shannon






Tytuł: Czas Żniw 
Tytuł oryginału: The Bone Season 
Autor: Samantha Shannon 
Wydawnictwo: SQN
 Ilość stron: 512
  








Opis z okładki: 

"Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest sennym wędrowcem i w świecie, w którym żyje, zdradą jest sam fakt, że oddycha.
"Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu - tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w tajemnicy. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Reafitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika - staje się on jej panem i trenerem, jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć."

  Recenzja: 

"Czas Żniw" jest książką otwierającą siedmiotomowy cykl autorstwa Samanthy Shannon. Zalicza się do kategorii dystopii, jednak zarówno tematyką, jak i wykreowanym światem, nieco odbiega od innych pozycji z tego gatunku.


"Rozmawiamy dopiero od dziesięciu minut, Paige. Postaraj się nie wyczerpać całego swojego sarkazmu na jednym wydechu."

Największe wrażenie robi zawisłość historii stworzonej przez niezwykle młodą autorkę. Przez całą powieść zastanawiałam się, jak Shannon się w tym wszystkim połapała. Sama często musiałam korzystać ze słowniczka trudnych pojęć, umieszczonego na końcu książki, a i tak paru rzeczy nie zrozumiałam. Tutaj należą się wielkie pokłony w stronę tłumaczy, ponieważ było naprawdę wiele słów, które powstały dopiero w tej książce. 

"Umysł ślepca jest jak woda. Nijaki, szary, przeźroczysty. Wystarczy, aby utrzymać się przy życiu, ale nic ponadto. Ale umysł jasnowidza przypomina olej, jest w pewien sposób bogatszy. I tak jak olej i woda, te dwa umysły nie mogą się tak naprawdę ze sobą połączyć."

Co prawda w różnych książkach spotkałam się już ze swoistymi aurami, jasnowidzami, a także obozami, do których wysyłani są wszyscy "inni", jednak "Czas Żniw" sprawił, że o tym zapomniałam. Fabuła jest naprawdę oryginalna, bo nie na co dzień czyta się o barach z tlenem w roli narkotyku, wpływaniu na czyjś senny krajobraz czy stworzeniach, żywiących się ludzkim mięsem.
W książce cały czas coś się dzieje. Nie ma nawet chwili na złapanie oddechu, bo akcja pędzi do przodu; uwielbiam takie powieści. No i istnieje w niej całkowity brak wątku romantycznego - rozpoczyna się na ostatnich pięćdziesięciu stronach. Według mnie jest to wielkim plusem, bo niestety zakończenie z tym właśnie romansem bardzo mnie zawiodło. Podczas czytania w głowie tłukła mi się jednak myśl, podkreślona na czerwono, z dziesięcioma wykrzyknikami: "Niech tylko Samantha ustrzeże się od tego, do czego nieuchronnie się zbliża". Niestety nie udało jej się to, chociaż rozumiem, że książka całkowicie wyprana z miłości mogłaby nie sprzedawać się tak dobrze. Także dla wszystkich nie przepadających za literackimi związkami polecam odpuścić sobie ostatnie pięćdziesiąt stron (czego i tak nie zrobicie, bo będziecie zbyt wciągnięci w całą akcję).


"- Nie jesteś niemową - powiedział. - Odezwij się.

- Myślałam, że nie mam prawa odzywać się bez pozwolenia.
- Zezwalam ci.
- Nie mam nic do powiedzenia."

"Czas Żniw" z początku może wydawać się nudny, a to za sprawą natłoku nowych pojęć i miejsc. Jednak nie zrażajcie się! Akcja coraz bardziej się rozkręca, po jakimś czasie nie będziecie mogli się oderwać. Do pomocy przychodzą wam: mapka Szeolu I, czyli miejsca, do którego co dziesięć lat trafiają ludzie z Londynu, broszurka Paige z wykazem i opisem wszystkich kategorii jasnowidzów, a także słowniczek trudnych pojęć i spis "gości z zaświatów". Jak widać, książka jest bardzo atrakcyjna również dla wzrokowców. 

"Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."

Bardzo przypadł mi do gustu styl autorki. Pomimo swojego młodego wieku i braku doświadczenia, pisze ona bardzo dojrzale, konstruuje złożone zdania, a jej opisy są naprawdę realistyczne. Jednakże widać sporo niedociągnięć, jak chociażby częste powtórzenia i tym podobne sprawy. Jeżeli takie błędy nie kują was w oczy, to nawet ich nie zobaczycie - ja niestety jestem na nie bardzo uczulona. 
To może powiem co nieco o bohaterach. Główną z nich jest Paige Mahoney, nastolatka po przejściach, pracująca w gangu i mająca trudne relacje z ojcem. Polubiłam tą postać za jej twardość, niezłomność, ale także ludzkie cechy, które przejawia każdy z nas - zwątpienie, żal, smutek czy wręcz przeciwnie, radość. Bohaterem, którego nie mogłam rozgryźć jest Naczelnik, czyli opiekun Paige w Szeolu I. W moim odczuciu był on stworzony bardzo chaotycznie, jakby Shannon nie do końca wiedziała, który cechy przydzielić mu na stałe. Niezbyt przypadł mi do gustu, szczególnie przez zakończenie, jednak wiem, że wielu z was - a raczej wiele z was - mogłoby go pokochać. Moją sympatią w tej książce natomiast stał się Nick. Jest najlepszym przyjacielem Paige i mam nadzieję, że w kolejnych tomach (po które na pewno sięgnę) jego postać zostanie bardziej rozwinięta, ponieważ w "Czasie Żniw" grał rolę raczej drugoplanową. Każdą chwilę z nim czytałam z otwartą buzią - czy to w szerokim uśmiechu, czy w wyrazie osłupienia.

"- Masz periorbital haematoma.
- Co?
- Podbite oko."

Książkę polecam wszystkim fanom zarówno dystopii, jak i fantastyki. Przede wszystkim tym, którzy wymagają od powieści ambitnego świata, dobrze wykreowanych bohaterów czy niespodziewanych zwrotów akcji i oryginalności. "Czas Żniw" może spodobać się również dużo starszym czytelnikom - jak na przykład mojemu tacie. :)

Ocena: 7,5/10 


Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu SQN!



sobota, 30 sierpnia 2014

11. Niezwykła historia Marvel Comics - Sean Howe








Tytuł: Niezwykła historia Marvel Comics 
Tytuł oryginału: Marvel Comics The Untlod Story 
Autor: Sean Howe 
Wydawnictwo: SQN 
Ilość stron: 510

  




Opis z okładki: 

"Niepolakierowane, niedosładzane, nieautoryzowane, zakulisowe rozliczenie jednej z dominujących sił popkulturowych we współczesnej Ameryce.
Operująca w maleńkim biurze przy Madison Avenue firma Marvel Comics na początku lat sześćdziesiątych przedstawiła światu szereg postaci w jaskrawych kostiumach. Prace wydawnictw wyróżniały się inteligentnym dowcipem i bezlitośnie obnażały zwyczajne ludzkie wady. Spider-Man, fantastyczna Czwórka, Kapitan Ameryka, Hulk, Iron Man, Thor, X-men i Daredevil szybko zdobyli serca nastoletnich czytelników i rozpalili wyobraźnię artystów, intelektualistów i kulturowych buntowników. Epickie Uniwersum Marvela szybko stało się najbardziej wyszukanym z fikcyjnych światów i zyskało rangę współczesnej amerykańskiej mitologii. (...)
Sean Howe podpatruje nietypowe osobowości zza kulis: Stan Lee, Frank Miller, Todd McFarlane, Jim Shooter i Jack Kirby to twórcy, których sylwetki autor przybliża w tym niesamowitym kompendium wiedzy o wydawnictwie Marvel. (...)" 

Recenzja: 

Obecnie prawie każdy nastolatek i prawie każde dziecko zna (lub przynajmniej kojarzy) świat superbohaterów. Czy to z kreskówek, czy to z filmów... Niestety poznanie komiksowego uniwersum Marvela w dzisiejszych czasach jest bardzo utrudnione. Zdobycie komiksu samo w sobie zakrawa o niemożliwość, a jeśli ktoś decyduje się na zakup tomów z niedawno reaktywowanej Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, musi liczyć się z kosztami. Dlatego nie można mieć do nikogo pretensji, kiedy uważa się fana marvelowskiego świata, a nie ma pojęcia, kim są Doctor Strange, Quicksilver, Sub-mariner czy Captain Marvel. 
Ja niestety również należę do pokolenia, które na komiksach się nie wychowywało. I choć staram się poznać tamtejsze wersje historii, które uwielbiam z wszelkiego rodzaju mediów, na razie nie posuwałam się do przodu. 

"Biedak! Nie dość, że miał tylko dwie ręce, to na dodatek potrafił rysować tylko jedną!" 

"Niezwykła historia Marvel Comics" jednak częściowo wypełniła mój niedosyt. Sean Howe, autor książki, nie skupia się jedynie na realnych osobach, członkach wydawnictwa, ale poświęca trochę miejsca także bohaterom komiksów i ich przygodom. Dzięki temu mogłam przyswoić sobie pewne informacje i mniej więcej zorientować się w części papierowego Uniwersum Marvela. 
Opis z okładki okazuje się prawdą - rzeczywiście mamy do czynienia z "niepolakierowaną i niedosładzaną" historią, która zaczyna się od czasów założenia Marvel Comics (a nawet wcześniej), a kończy na największych premierach filmowych. Momentami czytelnik odnosi wrażenie, że wszystko w firmie dobrze się układa, a za moment dowiaduje się o kolejnym strasznym wydarzeniu, typu masowych zwolnień. 

 "Metoda Marvela wymagała od rysownika umiejętności przerobienia zarysowanej przez scenarzystę fabuły w klarowną historię, na którą Lee dopiero naniesie swoje dialogi. Panele miały funkcjonować niczym nieme filmy, żeby zminimalizować potrzebę ekspresji werbalnej. Od rysowania wymagało się inwencji scenariuszowej, dotyczącej rozwoju postaci, wątków pobocznych. (...)"

Książki nie czyta się ani łatwo, ani szybko. Podzielona jest na pięć części i na tyle też dni rozłożyłam czytanie. Cały czas trzeba być skupionym na tekście, bo jesteśmy zalewani nazwiskami, datami i różnymi innymi informacjami. Kiedy czytałam biografie aktorów, byłam zainteresowana, ale jakby "oddalona". Natomiast w "Niezwykłej historii Marvel Comics" czytelnik może uczestniczyć razem ze swoimi idolami w rozwoju firmy. 
Przyznam się, że prawie przez cały proces czytania czułam się "wessana". Nie potrafiłam oderwać wzroku od tekstu, chociaż książka nie zawiera typowej akcji. Perypetie wszystkich członków, jak i samego Marvela, były na tyle intrygujące, a zarazem interesujące, że nie chciałam rozstać się z lekturą na noc. 

"<A, to! - mówi Len Teans. - Nie możemy się tego pozbyć, kiedy tylko odwrócimy wzrok, ktoś go znowu wyrzuca!>
Jim Starlin sportretował Marvel Comics jako oszalałych producentów śmieci."

Redaktorzy. Scenarzyści. Rysownicy. I Stan Lee. Czyli krócej mówiąc, pracownicy Marvela.
Cała pozycja w bardzo dużej mierze skupia się także na nich, przez co nie staje się monotonna. Ci ludzie... Każdy ma swoją niesamowitą historię, jeszcze bardziej niesamowity talent, a pomimo tego były momenty, kiedy miałam ochotę na nich nakrzyczeć z powodu ich zachowania czy wyborów. Dopiero na końcu uświadomiłam sobie, że są prawdziwi, a większość z nich nie żyje
Nie mam pamięci do nazwisk, więc aż się zdziwiłam, ile osób pamiętam. Każdy, kto nawet nie interesuje się w żaden sposób Marvelem, kojarzy Stana Lee. Jest to nazwisko tak charakterystyczne, a jednocześnie bardzo stereotypowe. Ludzi spoza kręgu Marvela myślą, że jest to człowiek odpowiedzialny za większość superbohaterów. Też tak sądziłam, dopóki nie przeczytałam "Niezwykłej historii...". Stanley Lieber jest jednak kimś dużo więcej, kimś, kto równocześnie przyciągał i odpychał innych, kimś pełnym sprzeczności. Był naprawdę utalentowanym scenarzystą, a dał się porwać życiu celebryty. Stał się twarzą Marvela, przestał dbać o komiksy. 

"I gdy Shooter przyniósł mu to, co wymyślił, Lee był naprawdę pod wrażeniem.
<To jest naprawdę dobre.>
<Dzięki.>
Zapadła krępująca cisza.
<Czemu więc wasze komiksy nie są?>"

Przy dobrych książkach nie powinno się wspominać o oprawie wizualnej, ale w tym przypadku nie można inaczej. Okładka jest przepiękna, szczególnie w porównaniu z oryginalną. Tekst naprawdę męczy, i nie można przeczytać za dużo naraz, ale mimo tego czcionka zachowuje idealny rozmiar. Głupio mi wspominać o tak błahych rzeczach w recenzji, ale jestem zauroczona tymi aspektami.

"Produkcja serialu z Human Torchem rownież została wstrzymana z obawy, że po obejrzeniu któregoś z odcinków dzieci mogą próbować się podpalić."

 "Niezwykła historia Marvel Comics" jest totalnym must read dla fanów Uniwersum Marvela. Nie ważne czy oglądałeś tylko filmy, kreskówki, czy może czytałeś któreś z komiksów. Książka jest również świetną pozycją dla wszystkich zainteresowanych rynkiem w większych krajach, historią o tym, jak mała, świeżo założona firma staje się ogromną potęgą. Mogłeś nawet do tej pory nie mieć nic do czynienia z marvelowskim światem; wtedy warto sięgnąć po "Niezwykłą historię..." tylko po to, żeby zaznać przewrotnego stylu Seana Howe'a, który nie raz wgniecie w siedzenie. Ta pozycja to przede wszystkim opowieść o losach ludzi, którzy niegdyś byli najlepszymi przyjaciółmi, a potem musieli wylać tego drugiego na zbity pysk. To opowieść o potędze "wyższych instancji", biurokracji, swoistej zemście i nie zawsze docenianych przygodach superbohaterów. 

Ocena: 8/10


Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu SQN, co jednak nie wpłynęło w żaden sposób na moją ocenę. 

http://www.wsqn.pl/
 

środa, 20 sierpnia 2014

10. Numery. Czas uciekać - Rachel Ward






Tytuł: Numery. Czas uciekać
Tytuł oryginału: Numbers. Time to run
Autor: Rachel Ward
Wydawnictwo: Wilga
Ilość stron: 316
 
 
 
 
 
 
 
Opis z okładki:
 
"Jak to jest znać daty śmierci wszystkich ludzi na świecie...? Jak to jest wiedzieć, że ukochana osoba umrze już za kilka dni...?
To, co widzi piętnastoletnia Jem, to dar, ale i przekleństwo. Numery są w jej głowie. Zna datę śmierci matki. Wie, kiedy w ataku terrorystycznym na Londyn zginą ludzie.
Nikogo nie umie obronić przed śmiercią, więc ucieka - przed rówieśnikami, policją, innymi ludźmi."
 
Recenzja:
 
Trylogia Numery jest już prawie niedostępna na polskim rynku (data wydania pierwszego tomu to 2009 rok). Przypadkiem udało mi się kupić trzecią część w śmiesznej cenie, więc rozpoczęłam poszukiwania poprzednich tomów. Dziś posiadam już wszystkie, ale była to długa i wyboista droga.
Główną bohaterką jest Jem, piętnastoletnie sierota z problemami. Chodzi do specjalnej klasy dla dzieci, które mają problemy z nauką. Jest niska, niezbyt piękna, stroni od rówieśników. Ale przede wszystkim jest inna - patrząc ludziom w oczy, widzi daty ich śmierci. 

"Dobijała mnie myśl o tej bezbronności, niewinności, a raczej świadomość, że dla każdego, nawet dla malucha, koniec jest zapisany już pierwszego dnia życia..."
 
Książka jest napisana lekkim - jak dla mnie zbyt lekkim - językiem, typowo podstawionym pod młodszych nastolatków, czemu znowu zaprzecza natężenie odmian słowa "pieprzyć". Nie ma w niej zbyt wielu dialogów, ale - o dziwo - opisy miejsc, akcji, uczuć, bohaterów nie nudzą. Jeśli zaś chodzi o fabułę - według mnie autorka miała niesamowity pomysł, jednak nie wykorzystała go do końca. Pierwszą część "Numerów" czytałam raczej jako młodzieżówkę, okraszoną elementami thrillera i czegoś paranormalnego. 
 
"Mówią, że statystyczna długość życia społeczeństwa rośnie, czy jakoś tak, ale dzieciaków z naszej dzielnicy to chyba nie dotyczy."
 
Bardzo żałuję, że zakończenie nie może poświadczyć o całej powieści, bo ostatnia strona była i d e a l n a. W ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu spraw w kilku końcowych rozdziałach. Gdyby Rachel Ward napisała tak poprzednie - ocena byłaby dużo wyższa.
Mimo niezbyt pochlebnej opinii, książka naprawdę nie była zła. Spędziłam z nią przyjemnie czas w dwa wieczory, otulona kołdrą.

"- Życie jest bez sensu. Nie ma znaczenia, co zrobimy. Rodzisz się, żyjesz, umierasz i tyle."
 
Jeśli chodzi o bohaterów, to nie mam za wiele do powiedzenia. Z żadnym nie miałam ochoty się bliżej poznać czy zżyć. Zarówno Jem, jak i Pająk, jej długonogi, ciemnoskóry przyjaciel, są dla mnie właściwie obojętni. Chociaż w normalnym życiu z pewnością polubiłabym Pająka, to książka nie dała mi tej możliwości. A może to przez ciągłe wspomnienia Jem o jego smrodzie (te znowu denerwowały mnie jeszcze bardziej niż ciągłe powtarzanie słowa "pieprzyć"). Co jakiś czas miałam ochotę warknąć na Jem, żeby wreszcie się zdecydowała, co sądzi o swojej zastępczej matce, Karen. Cały czas powtarzała, jaka to wiedźma, a kiedy przyszło co do czego, nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej dla niej matki (zważywszy na to, co Karen przeszła z buntowniczką, widzącą numery). 

"Moje oczy, mój umysł, ja. Czy numery były prawdziwe, czy też zmyślone, były mną, a ja nimi. Czy beze mnie w ogóle by istniały?"
 
"Numery. Czas uciekać" na pewno mnie nie zanudziły. Wciąż coś się działo (nawet jeśli w moim odczuciu było to przesadzone), ciągle były zwroty akcji. Po drugi tom na pewno sięgnę - może za sprawą faktu, że właśnie idzie do mnie pocztą, a może przez to, że nie spotkam już tam Jem. Nie jest to książka, która zapadnie mi w pamięć ze względu treści, raczej z powodu trudności ze zdobyciem jej. 
 
"Nie, w porządku, o tym można mówić. Śmierć jest zupełnie normalna, nie wiem, dlaczego wszyscy mają z nią takie problemy. Przecież i tak musimy się z tym pogodzić. Z kimkolwiek rozmawiasz, większość kogoś straciła, ale nikt o tym nie mówi..."
 
 Mówią, że jeśli nie masz czego zachwalać w treści, powiedz o okładce. I tak, w tym wypadku to zastosuję, bo naprawdę jest genialna! Bardzo minimalistyczna, ciekawe są również ledwo widoczne numery rozsiane po całej okładce. Najładniejszy jest grzbiet, ślicznie wygląda na półce. Również dodatki wewnątrz książki nadają klimat. Tak, wyglądem "Numerów" jest w pełni zauroczona.
 
 "Wszyscy umieramy. Wszyscy w tym kościele i wszyscy na zewnątrz. Nie potrzebujecie, żebym wam to ogłosiła. Ale jest coś jeszcze. (...) Wszyscy też żyjecie. W tej chwili, dzisiaj, żyjecie. Dano wam kolejny dzień. Nam wszystkim."
 
Mimo tego mogę ją polecić osobom, które nie wymagają za wiele od języka czy kreacji świata, lubią bardzo buntowniczą naturę bohaterów albo po prostu chcą spędzić czas z zadowalającą lekturą, nie spodziewając się objawienia. Jednakże ci, którzy po prostu lubią zapoznawać się z dobrymi, niezbyt znanymi lekturami, również znajdą w niej coś dla siebie.
 
Ocena: 6/10
 

niedziela, 17 sierpnia 2014

9. Wołanie Kukułki - Robert Galbraith








Tytuł: Wołanie Kukułki
Tytuł oryginału: The Cuckoo's Calling
Autor: Robert Galbraith (J.K. Rowling)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 450








Opis z okładki:

"Ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione pod balkonem jej londyńskiego apartamentu. Policja stwierdza samobójstwo, lecz brat ofiary nie wierzy w tę wersję i zatrudnia prywatnego detektywa, Cormorana Strike'a. 
Strike jest weteranem wojennym, podczas służby w Afganistanie ucierpiał fizycznie i psychicznie. Ma kłopoty finansowe i właśnie rozstał się z kobietą swojego życia. Sprawa Luli to dla detektywa szansa na odbicie się od dna, ale im bardziej wikła się w skomplikowany świat wyższych sfer, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo."

Recenzja:

Przyznaję się bez bicia, książkę kupiłam (a raczej zażyczyłam sobie na urodziny) ze względu na Rowling. Harry Potter, bardziej znana seria, która wyszła spod pióra tej autorki, od wielu lat ma specjalne miejsce w moim sercu. 
Kryminałów za wiele nie czytam, właściwie oprócz Sherlocka Holmesa nie znam żadnego. I wiem, że bez wzmianki o Rowling na tyle obwoluty, powieść nie trafiłaby do moich rąk. A tego mogłabym żałować.

"Zbaraniał. John Bristow nie był mitomanem, a jemu, Strike'owi, przysłano tymczasową sekretarkę, która wykazywała więcej inicjatywy i lepiej znała zasady interpunkcji niż wszystkie jej poprzedniczki."

Galbraith (uszanujmy decyzję autorki o pseudonimie) stworzył wspaniałym bohaterów. Cormoran Strike, weteran wojenny z jedną nogą, syn sławnego muzyka, prywatny detektyw z długami.Jest on postacią niesamowicie wyrazistą; jego egzystencja została ukazana w tak wielu aspektach, że aż nie mogę się nadziwić, jak bardzo przypomina zwykłego człowieka. Nie jest idealizowany, wręcz przeciwnie. Do końca książki nie mogłam go rozgryźć. Nie ma ani przystojnej twarzy, ani wysportowanego ciała, a mimo to miał piękną narzeczoną i interesuje się nim supermodelka. Tak, Strike jest zdecydowanie dziwnym bohaterem.

"Nigdy nie potrafił zrozumieć tej domniemanej zażyłości odczuwanej przez fanów w stosunku do kogoś, kogo nie znali osobiście. W rozmowach ze Strikiem niektórzy ludzie nazywali jego ojca "starym Johnnym" i szeroko się uśmiechali, jakby chodziło o ich przyjaciela."

Razem z Robin, jego tymczasową asystentką, świeżo upieczoną narzeczoną księgowego, nie tworzą zgranego duetu niczym Sherlock i Watson. Na początku znajomości oboje nie pałają do siebie żadnymi pozytywnymi uczuciami, jednak z czasem Robin, pchnięta marzeniami z dzieciństwa, postanawia zostać u Strike'a na dłużej. Jest prawdziwą kobietą, również nie wychwalaną pod niebiosa, ze swoimi humorkami. Posiada tylko dużo więcej taktu i zaradności. 

"Jeśli kiedykolwiek będziesz miał do czynienia z wydziałem do Spraw Specjalnych, mów: Bez komentarza, żądam adwokata. Wystarczy też zwykłe: Dziękuję panom za uwagę."

Może to przez moje wcześniejsze niezapoznanie się z kryminałami, ale początek (tak do dwusetnej strony) strasznie mi się dłużył. Książkę często odstawiałam z powrotem na półkę, sięgając po inną pozycję. Rozkazałam sobie dokończyć "Wołanie Kukulki" tylko dla zasady: rozpoczęłaś, skończ. I jestem wdzięczna tej "etyce" - dzięki temu tak naprawdę poznałam magię "Wołania".
Po dwusetnej stronie książka coraz bardziej się rozkręcała, dochodziło więcej akcji, częściej były śmieszne (w pewnym sensie) sytuacje, tak naprawdę śledztwo w sprawie śmierci modelki Luli Landry dopiero dawało jakieś rezultaty. W okolicy trzechsetnej strony nie mogłam się oderwać. Następne wydarzenia czytałam z zapartym tchem, a zakończenie z otwartymi ustami.

"Strike przesunął komputer w stronę Śrubokręta, który przyjrzał się urządzeniu z mieszaniną zainteresowania i lekceważenia charakterystyczną dla ludzi, dla których tehnologia nie jest złem koniecznym, lecz esencją życia."

 Rowling jest naprawdę świetną pisarką, a Wołanie Kukułki pokazuje, że nie można jej zaszufladkować. Inna książka dla dorosłych opatrzona nazwiskiem J.K., "Trafny Wybór" już czeka na swoją kolej. Mam nadzieję, że będzie równie niesamowita, jak jej poprzedniczki. Ale ja nie o tym.
Autorka słynie z fabuły zapiętej na ostatni guzik. Wszystkie szczegóły są idealnie zaplanowane, pasują do siebie jak ulał. Tak było też i tym razem. Co prawda miałam swoich faworytów na miejsce mordercy, i podczas zabawy w detektywa często śledziłam ich motywy i korzyści, to mimo wszystko nie udało mi się zgadnąć. Wyczekiwanym punktem kryminałów jest wyjaśnienie całej sprawy. Czytałam je z wyrazem zszokowania na twarzy, a elementy układanki powoli się ze sobą scaliły. Byłam rozbawiona, jak łatwo Galbraithowi udało się mnie przechytrzyć. 

"Umarli mogą mówić jedynie ustami tych, którzy nadal żyją, i za pośrednictwem pozostawionych po sobie śladów."

Jak każda książka, "Wołanie Kukułki" ma też swoje minusy. Irytowało mnie natężenie nazw londyńskich ulic - to naprawdę nie było potrzebne. Nie wszyscy pochodzą właśnie z Londynu, a czytanie na każdym kroku trudnej do wymówienia angielskiej drogi może denerwować. Ze strony autorki było również za dużo opisów. Dopiero kiedy akcja się rozkręciła, nie przeszkadzały, ale wcześniej po prostu czyniły książkę nudną.
A teraz winy polskiego tłumacza: spolszczanie wyrazów. "Pendrajw" albo "autsajder" - naprawdę, to absolutnie nie było konieczne! Wyrazy te na szczęście pojawiały się rzadko, bo kuły moje młodzieńcze oczy. 

 "Są jakieś granice bólu, który można wytrzymać."

Książkę polecam zarówno fanom J. K. Rowling, jak i osób nieznającym jej twórczości. Poszukiwacze ambitnej literatury, nie przeznaczonej dla osób wieku młodszego, nie muszą się bać - Wołanie Kukułki nie jest napisane prostym językiem (a do tego sporo tam przekleństw). I nie zrażajcie się początkiem! Końcówka naprawdę wbija w siedzenie. 
 Z niecierpliwością czekam na drugą część przygód Cormorana Strike - "Jedwabnika",
który na polskim rynku pojawi się 24 września!

Ocena: 8/10