Tytuł: Mroczne Umysły
Tytuł oryginału: The Darkest Minds
Autor: Alexandra Bracken
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Ilość stron: 450
Opis z okładki:
"Mam na imię Ruby.
Potrafię wedrzeć się do twojego umysłu, a nawet wymazać wspomnienia. Jako dziecko została wysłana do obozu "rehabilitacyjnego" dla takich jak ja. Zieloni, Niebiescy, Żółci, Pomarańczowi, Czerwoni. Mroczne umysły.
Zostałam przydzielona do Zielonych, ale w rzeczywistości jestem ostatnią z Pomarańczowych. Ukrywam to, żeby przetrwać."
Recenzja:
Na okładce "Mrocznych Umysłów" widnieje napis: Najbardziej niepokojąca książka od czasu Igrzysk Śmierci! Nie powiem wam czy to prawda, czy nie, ale jednego jestem pewna: nie powinno się porównywać tych dwóch książek.
Oprócz pierwszoosobowej narracji i wieku głównej bohaterki praktycznie nic nie jest podobne. I jeśli ktoś nazwie "Mroczne Umysły" plagiatem Igrzysk, naprawdę się zezłoszczę.
Więcej elementów kojarzyło mi się z "Legendą", która nie jest zbyt popularną trylogią.
Mimo wszystko od zawsze wydawało mi się, że porównywanie książek jest najgorszym możliwym zabiegiem, więc podaruję sobie resztę spekulacji, że pani Bracken inspirowała się "Legendą".
"Najmroczniejsze umysły skrywają się za fasadą najzwyklejszych twarzy."
Książka zachwyca swoim klimatem. Wszystko jest utrzymane w mrocznym akcencie, co pozwala wczuć się w społeczność sponiewieranych dzieci.
W Ameryce zaczęła panować choroba OMNI, która najczęściej ujawnia się u dzieci w wieku 10 lat. Z tego powodu utworzono obozy - zakłady karne - i namawiano rodziców, aby wysyłali do nich swoje pociechy. Wszyscy liczyli na to, że obozy te pomogą wyplenić chorobę i przywrócić dziecko do normalności. Jednak tylko ci za ogrodzeniem wiedzą, jak było naprawdę...
Dzieci zostały podzielone według swoich umiejętności. Niebiescy potrafili lewitować przedmioty, a Zieloni posiadali niesamowicie rozwinięte umysły, jednak najniebezpieczniejsze były pozostałe kolory. Żółci, umiejący wywołać spięcia elektryczne, panowie prądu. Czerwoni władali ogniem w każdej jego krasie. I Pomarańczowi. Pomarańczowi mogli włamać się komuś do umysłu, zobaczyć jego wspomnienia, siłą woli zmusić go do zrobienia wszystkiego, czego chcą. Brzmi groźnie?
"Nie można odbudować zniszczonego życia ani odzyskać straconego człowieka."
Każdy z bohaterów przypadł mi do gustu. Oczywiście nie mowa tu o tych złych, ponieważ Alexandra Bracken wykreowała ich tak, żeby naprawdę ich nie lubić. Ale z mojej strony to wszystko. Żadnego nie pokochałam na wieki, żaden nie stał się moim fikcyjnym wrogiem... Owszem, byli stworzeni naprawdę dobrze, jednak zabrakło mi tam jakiejś iskry. A do tego moim zdaniem narracja pierwszoosobowa nie pozwala poznać postaci za nią odpowiedzialnej. Może dziwnie to brzmi, ale wydaje mi się, że bardziej skupiam się na tym, co opowiada, a nie na jej osobowości.
Najbardziej polubiłam Liama, ponieważ nie jest typowym badassem ani idealnym Gary Stu. Jest miły, opiekuńczy, wesoły i nigdy nie traci nadziei - a przy tym ma też parę wad.
Ruby... Jak już wspominałam, ciężko było mi się skupić na samej jej osobowości, ale nie drażniła mnie, a to już jakiś postęp. W niektórych momentach jej zachowanie było dla mnie niezrozumiałe, a w innych wiedziałam, że postąpiłabym tak samo. W moim odczuciu jest to dobra, niepłytka bohaterka - ale nic poza tym.
Podobały mi się postacie poboczne: Pulpet, Suzume. Były przedstawione bardziej po ludzku niż nieustraszona Ruby, za co je cenię. Za dużo jednak nie mogę o nich powiedzieć, ponieważ nie byli to bohaterowie sprawiający, że twoje tętno przyspieszy, a na twarz wypłynie uśmiech.
"To była chyba najsztuczniejsza próba wykrzesania z siebie odrobiny optymizmu od czasów, kiedy moja nauczycielka z podstawówki próbowała nam wmówić, że lepiej będzie nam bez kolegów z klasy, którzy umarli, ponieważ będzie mniej chętnych do huśtawek na placu zabaw."
Pomimo, że w efekcie końcowym książka wywarła na mnie spore wrażenie, czułam pewien niedosyt. Podczas lektury miałam wrażenie, że autorka ma problem z wyrażaniem emocji. Wszystkie wydarzenia były naprawdę dobrze opisane, ale przy opisach uczuć potrzeba tego czegoś, co pozwoli przeżyć czytelnikowi daną sytuacją. Według mnie na tym obszarze Bracken zawiodła, co jednak nie jest na tyle rażącym błędem, aby znacznie zgorszyć powieść.
"Nagle czar prysł, przerwany pierwszym strzałem.
Po chwili zamiast płatków śniegu spadł na nas deszcz kul."
Najbardziej w "Mrocznych Umysłach" podobały mi się wstrząsające stwierdzenia. Czasami były to zdanie, które wypowiadała główna bohaterka, czasem był to element otoczenia, a kiedy indziej fragment opisu. Owe słowa wywoływały ciarki na skórze, wstrzymywały oddech albo zmuszały do egzystencjalnych przemyśleń. Przypuszczam, że to właśnie z tego powodu "Mroczne Umysły" nie chcą opuścić mojej głowy i zmuszają mnie do przeczytania swojej kontynuacji.
"Nie, oni nie lękali się o dzieci, które mogły umrzeć. Nie martwili się pustką, którą miały po sobie pozostawić. Oni bali się nas - tych, którzy przeżyli."
"Mroczne Umysły" są kolejną książką z gatunku dystopii/antyutopii. Dla czytelników lubujących się w tych klimatach będzie to godna przeczytania lektura, jednak nie pogardziłabym nią również na miejscu fanów dramatów, science-fiction i fantastyki. Wszystkiego jest w niej po trochu, więc nadaje się właściwie dla każdego. Ostrzegam jednak, że nie spodoba się ludziom tak wrażliwym na krzywdzenie dzieci, że nie mogą nawet o tym czytać.
Ocena: 7,5/10
---
---
Ogromnie przepraszam za tak długą nieobecność, jednak ostatnio wiele się u mnie działo i nie mogłam znaleźć nawet chwili czasu na wzięcie książki do ręki. "Mroczne Umysły" przeczytałam stosunkowo dawno, a dziś postanowiłam po prostu dokończyć zaczętą już recenzję. Następny post będzie dotyczył książki "Endgame", którą już zaczęłam i zapowiada się ciekawie, choć intrygująco. Mam nadzieję, że znowu powrócę do czytelniczego rytmu, po prawie 1,5 miesiąca przerwy :(.