sobota, 30 sierpnia 2014

11. Niezwykła historia Marvel Comics - Sean Howe








Tytuł: Niezwykła historia Marvel Comics 
Tytuł oryginału: Marvel Comics The Untlod Story 
Autor: Sean Howe 
Wydawnictwo: SQN 
Ilość stron: 510

  




Opis z okładki: 

"Niepolakierowane, niedosładzane, nieautoryzowane, zakulisowe rozliczenie jednej z dominujących sił popkulturowych we współczesnej Ameryce.
Operująca w maleńkim biurze przy Madison Avenue firma Marvel Comics na początku lat sześćdziesiątych przedstawiła światu szereg postaci w jaskrawych kostiumach. Prace wydawnictw wyróżniały się inteligentnym dowcipem i bezlitośnie obnażały zwyczajne ludzkie wady. Spider-Man, fantastyczna Czwórka, Kapitan Ameryka, Hulk, Iron Man, Thor, X-men i Daredevil szybko zdobyli serca nastoletnich czytelników i rozpalili wyobraźnię artystów, intelektualistów i kulturowych buntowników. Epickie Uniwersum Marvela szybko stało się najbardziej wyszukanym z fikcyjnych światów i zyskało rangę współczesnej amerykańskiej mitologii. (...)
Sean Howe podpatruje nietypowe osobowości zza kulis: Stan Lee, Frank Miller, Todd McFarlane, Jim Shooter i Jack Kirby to twórcy, których sylwetki autor przybliża w tym niesamowitym kompendium wiedzy o wydawnictwie Marvel. (...)" 

Recenzja: 

Obecnie prawie każdy nastolatek i prawie każde dziecko zna (lub przynajmniej kojarzy) świat superbohaterów. Czy to z kreskówek, czy to z filmów... Niestety poznanie komiksowego uniwersum Marvela w dzisiejszych czasach jest bardzo utrudnione. Zdobycie komiksu samo w sobie zakrawa o niemożliwość, a jeśli ktoś decyduje się na zakup tomów z niedawno reaktywowanej Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, musi liczyć się z kosztami. Dlatego nie można mieć do nikogo pretensji, kiedy uważa się fana marvelowskiego świata, a nie ma pojęcia, kim są Doctor Strange, Quicksilver, Sub-mariner czy Captain Marvel. 
Ja niestety również należę do pokolenia, które na komiksach się nie wychowywało. I choć staram się poznać tamtejsze wersje historii, które uwielbiam z wszelkiego rodzaju mediów, na razie nie posuwałam się do przodu. 

"Biedak! Nie dość, że miał tylko dwie ręce, to na dodatek potrafił rysować tylko jedną!" 

"Niezwykła historia Marvel Comics" jednak częściowo wypełniła mój niedosyt. Sean Howe, autor książki, nie skupia się jedynie na realnych osobach, członkach wydawnictwa, ale poświęca trochę miejsca także bohaterom komiksów i ich przygodom. Dzięki temu mogłam przyswoić sobie pewne informacje i mniej więcej zorientować się w części papierowego Uniwersum Marvela. 
Opis z okładki okazuje się prawdą - rzeczywiście mamy do czynienia z "niepolakierowaną i niedosładzaną" historią, która zaczyna się od czasów założenia Marvel Comics (a nawet wcześniej), a kończy na największych premierach filmowych. Momentami czytelnik odnosi wrażenie, że wszystko w firmie dobrze się układa, a za moment dowiaduje się o kolejnym strasznym wydarzeniu, typu masowych zwolnień. 

 "Metoda Marvela wymagała od rysownika umiejętności przerobienia zarysowanej przez scenarzystę fabuły w klarowną historię, na którą Lee dopiero naniesie swoje dialogi. Panele miały funkcjonować niczym nieme filmy, żeby zminimalizować potrzebę ekspresji werbalnej. Od rysowania wymagało się inwencji scenariuszowej, dotyczącej rozwoju postaci, wątków pobocznych. (...)"

Książki nie czyta się ani łatwo, ani szybko. Podzielona jest na pięć części i na tyle też dni rozłożyłam czytanie. Cały czas trzeba być skupionym na tekście, bo jesteśmy zalewani nazwiskami, datami i różnymi innymi informacjami. Kiedy czytałam biografie aktorów, byłam zainteresowana, ale jakby "oddalona". Natomiast w "Niezwykłej historii Marvel Comics" czytelnik może uczestniczyć razem ze swoimi idolami w rozwoju firmy. 
Przyznam się, że prawie przez cały proces czytania czułam się "wessana". Nie potrafiłam oderwać wzroku od tekstu, chociaż książka nie zawiera typowej akcji. Perypetie wszystkich członków, jak i samego Marvela, były na tyle intrygujące, a zarazem interesujące, że nie chciałam rozstać się z lekturą na noc. 

"<A, to! - mówi Len Teans. - Nie możemy się tego pozbyć, kiedy tylko odwrócimy wzrok, ktoś go znowu wyrzuca!>
Jim Starlin sportretował Marvel Comics jako oszalałych producentów śmieci."

Redaktorzy. Scenarzyści. Rysownicy. I Stan Lee. Czyli krócej mówiąc, pracownicy Marvela.
Cała pozycja w bardzo dużej mierze skupia się także na nich, przez co nie staje się monotonna. Ci ludzie... Każdy ma swoją niesamowitą historię, jeszcze bardziej niesamowity talent, a pomimo tego były momenty, kiedy miałam ochotę na nich nakrzyczeć z powodu ich zachowania czy wyborów. Dopiero na końcu uświadomiłam sobie, że są prawdziwi, a większość z nich nie żyje
Nie mam pamięci do nazwisk, więc aż się zdziwiłam, ile osób pamiętam. Każdy, kto nawet nie interesuje się w żaden sposób Marvelem, kojarzy Stana Lee. Jest to nazwisko tak charakterystyczne, a jednocześnie bardzo stereotypowe. Ludzi spoza kręgu Marvela myślą, że jest to człowiek odpowiedzialny za większość superbohaterów. Też tak sądziłam, dopóki nie przeczytałam "Niezwykłej historii...". Stanley Lieber jest jednak kimś dużo więcej, kimś, kto równocześnie przyciągał i odpychał innych, kimś pełnym sprzeczności. Był naprawdę utalentowanym scenarzystą, a dał się porwać życiu celebryty. Stał się twarzą Marvela, przestał dbać o komiksy. 

"I gdy Shooter przyniósł mu to, co wymyślił, Lee był naprawdę pod wrażeniem.
<To jest naprawdę dobre.>
<Dzięki.>
Zapadła krępująca cisza.
<Czemu więc wasze komiksy nie są?>"

Przy dobrych książkach nie powinno się wspominać o oprawie wizualnej, ale w tym przypadku nie można inaczej. Okładka jest przepiękna, szczególnie w porównaniu z oryginalną. Tekst naprawdę męczy, i nie można przeczytać za dużo naraz, ale mimo tego czcionka zachowuje idealny rozmiar. Głupio mi wspominać o tak błahych rzeczach w recenzji, ale jestem zauroczona tymi aspektami.

"Produkcja serialu z Human Torchem rownież została wstrzymana z obawy, że po obejrzeniu któregoś z odcinków dzieci mogą próbować się podpalić."

 "Niezwykła historia Marvel Comics" jest totalnym must read dla fanów Uniwersum Marvela. Nie ważne czy oglądałeś tylko filmy, kreskówki, czy może czytałeś któreś z komiksów. Książka jest również świetną pozycją dla wszystkich zainteresowanych rynkiem w większych krajach, historią o tym, jak mała, świeżo założona firma staje się ogromną potęgą. Mogłeś nawet do tej pory nie mieć nic do czynienia z marvelowskim światem; wtedy warto sięgnąć po "Niezwykłą historię..." tylko po to, żeby zaznać przewrotnego stylu Seana Howe'a, który nie raz wgniecie w siedzenie. Ta pozycja to przede wszystkim opowieść o losach ludzi, którzy niegdyś byli najlepszymi przyjaciółmi, a potem musieli wylać tego drugiego na zbity pysk. To opowieść o potędze "wyższych instancji", biurokracji, swoistej zemście i nie zawsze docenianych przygodach superbohaterów. 

Ocena: 8/10


Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu SQN, co jednak nie wpłynęło w żaden sposób na moją ocenę. 

http://www.wsqn.pl/
 

środa, 20 sierpnia 2014

10. Numery. Czas uciekać - Rachel Ward






Tytuł: Numery. Czas uciekać
Tytuł oryginału: Numbers. Time to run
Autor: Rachel Ward
Wydawnictwo: Wilga
Ilość stron: 316
 
 
 
 
 
 
 
Opis z okładki:
 
"Jak to jest znać daty śmierci wszystkich ludzi na świecie...? Jak to jest wiedzieć, że ukochana osoba umrze już za kilka dni...?
To, co widzi piętnastoletnia Jem, to dar, ale i przekleństwo. Numery są w jej głowie. Zna datę śmierci matki. Wie, kiedy w ataku terrorystycznym na Londyn zginą ludzie.
Nikogo nie umie obronić przed śmiercią, więc ucieka - przed rówieśnikami, policją, innymi ludźmi."
 
Recenzja:
 
Trylogia Numery jest już prawie niedostępna na polskim rynku (data wydania pierwszego tomu to 2009 rok). Przypadkiem udało mi się kupić trzecią część w śmiesznej cenie, więc rozpoczęłam poszukiwania poprzednich tomów. Dziś posiadam już wszystkie, ale była to długa i wyboista droga.
Główną bohaterką jest Jem, piętnastoletnie sierota z problemami. Chodzi do specjalnej klasy dla dzieci, które mają problemy z nauką. Jest niska, niezbyt piękna, stroni od rówieśników. Ale przede wszystkim jest inna - patrząc ludziom w oczy, widzi daty ich śmierci. 

"Dobijała mnie myśl o tej bezbronności, niewinności, a raczej świadomość, że dla każdego, nawet dla malucha, koniec jest zapisany już pierwszego dnia życia..."
 
Książka jest napisana lekkim - jak dla mnie zbyt lekkim - językiem, typowo podstawionym pod młodszych nastolatków, czemu znowu zaprzecza natężenie odmian słowa "pieprzyć". Nie ma w niej zbyt wielu dialogów, ale - o dziwo - opisy miejsc, akcji, uczuć, bohaterów nie nudzą. Jeśli zaś chodzi o fabułę - według mnie autorka miała niesamowity pomysł, jednak nie wykorzystała go do końca. Pierwszą część "Numerów" czytałam raczej jako młodzieżówkę, okraszoną elementami thrillera i czegoś paranormalnego. 
 
"Mówią, że statystyczna długość życia społeczeństwa rośnie, czy jakoś tak, ale dzieciaków z naszej dzielnicy to chyba nie dotyczy."
 
Bardzo żałuję, że zakończenie nie może poświadczyć o całej powieści, bo ostatnia strona była i d e a l n a. W ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu spraw w kilku końcowych rozdziałach. Gdyby Rachel Ward napisała tak poprzednie - ocena byłaby dużo wyższa.
Mimo niezbyt pochlebnej opinii, książka naprawdę nie była zła. Spędziłam z nią przyjemnie czas w dwa wieczory, otulona kołdrą.

"- Życie jest bez sensu. Nie ma znaczenia, co zrobimy. Rodzisz się, żyjesz, umierasz i tyle."
 
Jeśli chodzi o bohaterów, to nie mam za wiele do powiedzenia. Z żadnym nie miałam ochoty się bliżej poznać czy zżyć. Zarówno Jem, jak i Pająk, jej długonogi, ciemnoskóry przyjaciel, są dla mnie właściwie obojętni. Chociaż w normalnym życiu z pewnością polubiłabym Pająka, to książka nie dała mi tej możliwości. A może to przez ciągłe wspomnienia Jem o jego smrodzie (te znowu denerwowały mnie jeszcze bardziej niż ciągłe powtarzanie słowa "pieprzyć"). Co jakiś czas miałam ochotę warknąć na Jem, żeby wreszcie się zdecydowała, co sądzi o swojej zastępczej matce, Karen. Cały czas powtarzała, jaka to wiedźma, a kiedy przyszło co do czego, nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej dla niej matki (zważywszy na to, co Karen przeszła z buntowniczką, widzącą numery). 

"Moje oczy, mój umysł, ja. Czy numery były prawdziwe, czy też zmyślone, były mną, a ja nimi. Czy beze mnie w ogóle by istniały?"
 
"Numery. Czas uciekać" na pewno mnie nie zanudziły. Wciąż coś się działo (nawet jeśli w moim odczuciu było to przesadzone), ciągle były zwroty akcji. Po drugi tom na pewno sięgnę - może za sprawą faktu, że właśnie idzie do mnie pocztą, a może przez to, że nie spotkam już tam Jem. Nie jest to książka, która zapadnie mi w pamięć ze względu treści, raczej z powodu trudności ze zdobyciem jej. 
 
"Nie, w porządku, o tym można mówić. Śmierć jest zupełnie normalna, nie wiem, dlaczego wszyscy mają z nią takie problemy. Przecież i tak musimy się z tym pogodzić. Z kimkolwiek rozmawiasz, większość kogoś straciła, ale nikt o tym nie mówi..."
 
 Mówią, że jeśli nie masz czego zachwalać w treści, powiedz o okładce. I tak, w tym wypadku to zastosuję, bo naprawdę jest genialna! Bardzo minimalistyczna, ciekawe są również ledwo widoczne numery rozsiane po całej okładce. Najładniejszy jest grzbiet, ślicznie wygląda na półce. Również dodatki wewnątrz książki nadają klimat. Tak, wyglądem "Numerów" jest w pełni zauroczona.
 
 "Wszyscy umieramy. Wszyscy w tym kościele i wszyscy na zewnątrz. Nie potrzebujecie, żebym wam to ogłosiła. Ale jest coś jeszcze. (...) Wszyscy też żyjecie. W tej chwili, dzisiaj, żyjecie. Dano wam kolejny dzień. Nam wszystkim."
 
Mimo tego mogę ją polecić osobom, które nie wymagają za wiele od języka czy kreacji świata, lubią bardzo buntowniczą naturę bohaterów albo po prostu chcą spędzić czas z zadowalającą lekturą, nie spodziewając się objawienia. Jednakże ci, którzy po prostu lubią zapoznawać się z dobrymi, niezbyt znanymi lekturami, również znajdą w niej coś dla siebie.
 
Ocena: 6/10
 

niedziela, 17 sierpnia 2014

9. Wołanie Kukułki - Robert Galbraith








Tytuł: Wołanie Kukułki
Tytuł oryginału: The Cuckoo's Calling
Autor: Robert Galbraith (J.K. Rowling)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 450








Opis z okładki:

"Ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione pod balkonem jej londyńskiego apartamentu. Policja stwierdza samobójstwo, lecz brat ofiary nie wierzy w tę wersję i zatrudnia prywatnego detektywa, Cormorana Strike'a. 
Strike jest weteranem wojennym, podczas służby w Afganistanie ucierpiał fizycznie i psychicznie. Ma kłopoty finansowe i właśnie rozstał się z kobietą swojego życia. Sprawa Luli to dla detektywa szansa na odbicie się od dna, ale im bardziej wikła się w skomplikowany świat wyższych sfer, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo."

Recenzja:

Przyznaję się bez bicia, książkę kupiłam (a raczej zażyczyłam sobie na urodziny) ze względu na Rowling. Harry Potter, bardziej znana seria, która wyszła spod pióra tej autorki, od wielu lat ma specjalne miejsce w moim sercu. 
Kryminałów za wiele nie czytam, właściwie oprócz Sherlocka Holmesa nie znam żadnego. I wiem, że bez wzmianki o Rowling na tyle obwoluty, powieść nie trafiłaby do moich rąk. A tego mogłabym żałować.

"Zbaraniał. John Bristow nie był mitomanem, a jemu, Strike'owi, przysłano tymczasową sekretarkę, która wykazywała więcej inicjatywy i lepiej znała zasady interpunkcji niż wszystkie jej poprzedniczki."

Galbraith (uszanujmy decyzję autorki o pseudonimie) stworzył wspaniałym bohaterów. Cormoran Strike, weteran wojenny z jedną nogą, syn sławnego muzyka, prywatny detektyw z długami.Jest on postacią niesamowicie wyrazistą; jego egzystencja została ukazana w tak wielu aspektach, że aż nie mogę się nadziwić, jak bardzo przypomina zwykłego człowieka. Nie jest idealizowany, wręcz przeciwnie. Do końca książki nie mogłam go rozgryźć. Nie ma ani przystojnej twarzy, ani wysportowanego ciała, a mimo to miał piękną narzeczoną i interesuje się nim supermodelka. Tak, Strike jest zdecydowanie dziwnym bohaterem.

"Nigdy nie potrafił zrozumieć tej domniemanej zażyłości odczuwanej przez fanów w stosunku do kogoś, kogo nie znali osobiście. W rozmowach ze Strikiem niektórzy ludzie nazywali jego ojca "starym Johnnym" i szeroko się uśmiechali, jakby chodziło o ich przyjaciela."

Razem z Robin, jego tymczasową asystentką, świeżo upieczoną narzeczoną księgowego, nie tworzą zgranego duetu niczym Sherlock i Watson. Na początku znajomości oboje nie pałają do siebie żadnymi pozytywnymi uczuciami, jednak z czasem Robin, pchnięta marzeniami z dzieciństwa, postanawia zostać u Strike'a na dłużej. Jest prawdziwą kobietą, również nie wychwalaną pod niebiosa, ze swoimi humorkami. Posiada tylko dużo więcej taktu i zaradności. 

"Jeśli kiedykolwiek będziesz miał do czynienia z wydziałem do Spraw Specjalnych, mów: Bez komentarza, żądam adwokata. Wystarczy też zwykłe: Dziękuję panom za uwagę."

Może to przez moje wcześniejsze niezapoznanie się z kryminałami, ale początek (tak do dwusetnej strony) strasznie mi się dłużył. Książkę często odstawiałam z powrotem na półkę, sięgając po inną pozycję. Rozkazałam sobie dokończyć "Wołanie Kukulki" tylko dla zasady: rozpoczęłaś, skończ. I jestem wdzięczna tej "etyce" - dzięki temu tak naprawdę poznałam magię "Wołania".
Po dwusetnej stronie książka coraz bardziej się rozkręcała, dochodziło więcej akcji, częściej były śmieszne (w pewnym sensie) sytuacje, tak naprawdę śledztwo w sprawie śmierci modelki Luli Landry dopiero dawało jakieś rezultaty. W okolicy trzechsetnej strony nie mogłam się oderwać. Następne wydarzenia czytałam z zapartym tchem, a zakończenie z otwartymi ustami.

"Strike przesunął komputer w stronę Śrubokręta, który przyjrzał się urządzeniu z mieszaniną zainteresowania i lekceważenia charakterystyczną dla ludzi, dla których tehnologia nie jest złem koniecznym, lecz esencją życia."

 Rowling jest naprawdę świetną pisarką, a Wołanie Kukułki pokazuje, że nie można jej zaszufladkować. Inna książka dla dorosłych opatrzona nazwiskiem J.K., "Trafny Wybór" już czeka na swoją kolej. Mam nadzieję, że będzie równie niesamowita, jak jej poprzedniczki. Ale ja nie o tym.
Autorka słynie z fabuły zapiętej na ostatni guzik. Wszystkie szczegóły są idealnie zaplanowane, pasują do siebie jak ulał. Tak było też i tym razem. Co prawda miałam swoich faworytów na miejsce mordercy, i podczas zabawy w detektywa często śledziłam ich motywy i korzyści, to mimo wszystko nie udało mi się zgadnąć. Wyczekiwanym punktem kryminałów jest wyjaśnienie całej sprawy. Czytałam je z wyrazem zszokowania na twarzy, a elementy układanki powoli się ze sobą scaliły. Byłam rozbawiona, jak łatwo Galbraithowi udało się mnie przechytrzyć. 

"Umarli mogą mówić jedynie ustami tych, którzy nadal żyją, i za pośrednictwem pozostawionych po sobie śladów."

Jak każda książka, "Wołanie Kukułki" ma też swoje minusy. Irytowało mnie natężenie nazw londyńskich ulic - to naprawdę nie było potrzebne. Nie wszyscy pochodzą właśnie z Londynu, a czytanie na każdym kroku trudnej do wymówienia angielskiej drogi może denerwować. Ze strony autorki było również za dużo opisów. Dopiero kiedy akcja się rozkręciła, nie przeszkadzały, ale wcześniej po prostu czyniły książkę nudną.
A teraz winy polskiego tłumacza: spolszczanie wyrazów. "Pendrajw" albo "autsajder" - naprawdę, to absolutnie nie było konieczne! Wyrazy te na szczęście pojawiały się rzadko, bo kuły moje młodzieńcze oczy. 

 "Są jakieś granice bólu, który można wytrzymać."

Książkę polecam zarówno fanom J. K. Rowling, jak i osób nieznającym jej twórczości. Poszukiwacze ambitnej literatury, nie przeznaczonej dla osób wieku młodszego, nie muszą się bać - Wołanie Kukułki nie jest napisane prostym językiem (a do tego sporo tam przekleństw). I nie zrażajcie się początkiem! Końcówka naprawdę wbija w siedzenie. 
 Z niecierpliwością czekam na drugą część przygód Cormorana Strike - "Jedwabnika",
który na polskim rynku pojawi się 24 września!

Ocena: 8/10

wtorek, 12 sierpnia 2014

8. Bling Ring - Nancy Jo Sales






Tytuł: Bling Ring
Tytuł oryginału: The Bling Ring: The teenaged burglary gang that took Hollywood.
Autor: Nancy Jo Sales
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 310







 Opis z okładki:

"Prawdziwa historia najbardziej cynicznych włamywaczy w dziejach Hollywood!
 Za serią najbardziej szokujących włamań we współczesnej historii Hollywood stoi grupa rozrywkowych nastolatków, określanych mianem Bling Ringu. W ciągu zaledwie roku okrali największe sławy "młodego Hollywood" - Paris Hilton, Lindsay Lohan, Orlando Blooma i innych. Zniknęły głównie ubrania, biżuteria, torebki o łącznej wartości ponad 3 milionów dolarów. Wyrachowane, zafascynowane życiem i wyglądem celebrytów nastolatki, korzystając z Facebooka, Google Maps i TMZ, śledziły każdy krok swoich idoli...
Każdy skradziony T-shirt czy zegarek przybliżał ich do hollywoodzkiego snu. Główną siłą napędową ich działań była potrzeba osiągnięcia choć chwilowej sławy. Za wszelką cenę."

Recenzja:

Ich "główną siłą napędową" była sława, a moją film. Obejrzałam go dawno temu, jedynie ze względu na Emmę Watson, moją ulubioną aktorkę, a mimo to zarył mi się w pamięci aż do dzisiaj. Przeglądałam książki na półkach w sklepie, i nagle mój wzrok padł na napis "Bling Ring". Zaraz mój mózg zalała fala wspomnień z filmu, więc nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie. W sumie przez cały czas myślałam, że to powieść o życiu garstki nastolatków, okradających domy w poszukiwaniu sławy i uznania. Podkreślam: powieść. Tymczasem Bling Ring okazało się być pozycją dokumentalną. 

"Chciała być częścią stylu życia, na którym zależy nam wszystkim".  

Od początku sądziłam, że film zostałam nakręcony na podstawie książki, opartej na prawdziwych wydarzeniach. Nie zwróciłam uwagi na wyraźne podkreślenie, widniejące na okładce, iż autorka jest dziennikarką. Ani na informację w filmie, że został on nakręcony przy pomocy artykułu Jo Sales dla "Vanity Fair". Dlatego bardzo mocno się zdziwiłam, kiedy zamiast opowieści o włamaniach dostałam opis całego przebiegu akcji, wywiady z Bling Ringiem, ich adwokatami i policjantami, wyjaśnienie całej procedury... Jednak po parunastu stronach, z powrotem przekonałam się do tej książki. 

"Kręcono nowy reality show z jej udziałem, zatytułowany Najlepsza przyjaciółka Paris Hilton (uczestniczkom pierwszego sezonu zadawano pytania w rodzaju: "Czy oddałabyś życie za Paris Hilton?", a celebrytka patrzyła na to z boku i miała ubaw."

Książka, pomimo rzucenia światła na motywy i pobudki Bling Ringu, oferuje również ciekawą gamę spojrzeń na Amerykę. Dzięki tej pozycji można dowiedzieć się o obsesji bardzo dużej części nastolatków na punkcie sław, uznania, wyglądu. Przedstawione są naprawdę momentami zatrważające fakty. Nancy Jo Sales stworzyła książkę, która podaje apel krajom nieprzesiąkniętym tymi aspektami życia: Nie idźcie w tę stronę! I ja do jej rady mam zamiar się zastosować. 

"Większość młodzieży w krajach rozwijających się chciałaby został lekarzami i nauczycielami. Na pytanie o priorytety wymieniła poprawę sytuacji szkół oraz nakarmienie głodnych. Z kolei młodzież w krajach rozwiniętych marzyła o zawodach, które przysporzą im sławy i pieniędzy: (...) aktor, piosenkarz, projektant mody."

Książka jest napisana w bardzo przyjemny sposób, w sam raz dla "cywilów". Są pozycje dziennikarskie językiem zrozumiałe tylko dla nich, a ja nie zamierzam rzucać się w wir mediów. Autorka zamieściła swoje własne refleksje na temat wyznań, zachować i motywów bohaterów. Czasami wstrząsał mną fakt, że to już nie jest film, który, nawet oparty na prawdziwych zdarzeniach, w dużej części jest fikcją. Jo Sales rozmawiała z prawdziwymi ludźmi, którzy naprawdę okradali domy sław i byli na tyle głupi, żeby się tym szczycić i rozpowiadać na prawo i lewo.

"Bywali też przestępcy, którzy przed popełnieniem najgorszych czynów planowali strategię medialną. Seung-Hui Cho, student z Wirginii, który (...) zamordował trzydzieści dwie osoby, a a następnie popełnił samobójstwo, wysłał nagranie do NBC News. (...) Sprawcy masakry w Columbinie nagrali swoją dyskusję o tym, kto powinien nakręcić film o ich życiu: Steven Spilberg czy Quentin Tarantino?, a nastepnie wprowadzili swoje plany w czyn."

Dzięki Nancy Jo Sales i jej książce reportażowej o Bling Ringu dowiedziałam się naprawdę sporo ciekawych rzeczy na temat amerykańskiej kultury czy historii kryminalnej. Nie twierdzę, że wszystko musi być prawdą, ponieważ to dziennikarka. Mimo tego, jej styl przedstawiania faktów był tak szczery i przekonujący, że nietrudno uwierzyć w każde jej słowo. 

"Gdyby Nick nie przyznał się do wielokrotnych włamań, wszyscy zapewne wyszliby z tego obronną ręką. Powód, dla którego sypnął, to jedna z największych zagadek całej tej historii."

Okładka książki nadaje jej całkiem innego charakteru. Z zewnątrz wydaje się lekką młodzieżówką, w sam raz na plażę. Za to również wzięłam ją i ja, co było błędem, ponieważ najlepiej czytało mi się ją w domu, kiedy na spokojnie mogłam usiąść i zastanawiać się nad głębokim sensem każdej myśli autorki. "Bling Ring" to pozycja naprawdę wymagająca, na pewno nie przeznaczona dla leniwych - po pewnym czasie po prostu im się znudzi. (Chociaż patrząc na mój przypadek...). Książka została wydana w ładny i przyjemny sposób, co tylko potęguje moją dobrą opinię na jej temat. Polecam każdemu, ale najbardziej nastolatkom (mam na myśli obie płci). "Bling Ring" rzuca inne spojrzenie na świat, dzięki któremu można ochłonąć. Jeśli myślisz, że liczy się tylko modny ciuch i fajna fryzura, a do tego papieros w ręku - przeczytaj. Jeśli jesteś normalny, i tak przeczytaj!

 "Czternastoletnia modelka Monika Schnarre (...) pojawiła się w numerze poświęconym kostiumom kąpielowym. Obecnie wspomina, jak fotograf poprosił ją kiedyś, aby wyglądała seksownie. "Słuchaj, wiem, że jesteś dziewicą, ale czy nie mogłabyś udawać?""

Ocena: 8/10
 

niedziela, 3 sierpnia 2014

7. Legenda: Patriota - Marie Lu








Tytuł: Legenda: Patriota 
Tytuł oryginału: Champion 
Autor: Marie Lu 
Wydawnictwo: Zielona Sowa 
Ilość stron: 351




 


Opis z okładki:

"Wydaje się, że upragniony spokój w Republice w końcu nadchodzi. Jednak nie na długo.
W Koloniach wybucha groźna epidemia. Republika musi dostarczyć antidotum, inaczej zostanie zaatakowana.
June ma przekonać Daya, by poświęcił to, co dla niego najważniejsze.
Nic już nie będzie takie, jak wcześniej..."


Recenzja:

 "Patriota" to trzecia część mojej, najprawdopodobniej, ulubionej trylogii. Jak i w przypadku poprzednich części, nie mogłam się oderwać! Ale przejdźmy do głównej części recenzji - czyli tego, dlaczego tak się stało.

"- Co to takiego? - szepcze, pokazując sztućce.
- Nóż do masła.
Day krzywi się i muska palcem jego tępy, zaoblony kształt.
- Nóż, jasne - mruczy. - Akurat..."

Choć zdecydowanie największy sentyment mam do pierwszej części, Rebelianta, to z radością mogę oznajmić, iż wszystkie tomy Legendy są na bardzo wysokim poziomie, który, oczywiście, wzrasta. Wciąż nie mogę się nadziwić, dlaczego nie jest to zbyt popularna trylogia. Przecież teraz dystopie są trendy, a do tego TAKIE!

"Czy dwa kraje rządzone wedle tak radykalnie odmiennych filozofii kiedykolwiek będą mogły się połączyć? Czy istnieje szansa, że kiedykolwiek uda się przekształcić Kolonie i Republikę w to, czym kiedyś były?"

Ale nic, powróćmy do "Patrioty". W tej części pojawia się już więcej romansu, a mimo to jest i walka, która jak zwykle oszałamia swoim dokładnym opisem. W Legendzie naprawdę można się wczuć w każdego bohatera - czy to zwykłego żołnierza, czy główne postacie, czy Elektora lub Tess. Pomimo, że często denerwowało mnie zachowanie niektórych ludzi, to wiedziałam, że zrobiłabym tak samo. To jest właśnie piękne - w Legendzie wszystko wydaje się realistyczne. To znaczy, cała koncepcja, według której USA rozdzieliło się na Kolonie i Republikę, wygląd reszty świata, wszystkie zdarzenia... Przynajmniej dla mnie, wszystko aż promieniuje tym, że tak może wyglądać przyszłość.

"- Widzisz słowa "Woda +1" nad tą rośliną? Gdybyś zdecydowała się ją podlać, otrzymałabyś jeden punkt. Niemal każda pożyteczna czynność w Ross City kończy się przyznaniem punktów, a złe czyny je odbierają. Po uzyskaniu odpowiedniej liczby, przechodzisz na wyższy poziom."

Teraz przejdę do formy graficznej. Jak resztę tomów Legendy, Zielona Sowa ozdobiła Patriotę przepiękną okładką. Szczególnie wyda się wyjątkowa, gdy człowiek przeczyta książkę i dowie o znaczeniu róży na okładce. A do tego, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem (oczywiście jak najbardziej pozytywnym!), przez rozpoczęciem właściwej części powieści jest mapa. Wielka na dwie strony mapa świata, z pozaznaczanymi istniejącymi krajami, ich granicami i nazwami.Jestem zauroczona!

 "Nic nie motywuje lepiej od świadomości, że jesteś sam na ulicy i nikt nie przyjdzie ci z pomocą."

 Jako, że jest to ostatnia część, nie dziwi mnie, że Marie Lu podała nam parę istotnych szczegółów. Po pierwsze: daty. Co prawda, nie bezpośrednio: "Stany Zjednoczone oficjalnie rozpadły się na dwa państwa pierwszego października 2054 roku, a czternastego marca 2055 roku stały się oficjalnie Republiką Amerykańską (...) oraz Koloniami Amerykańskimi (...)", ale jednak. Po drugie, znamy nazwisko Andena (Elektora): Stavropoulos. Niby nic, ale jednak wnosi jakąś radość do serca. Oprócz tego, dzięki mapie wiemy, jakie państwa przetrwały, które są u szczytu władzy, a dzięki wizycie June Iparis z Elektorem w Antarktyce, możemy dowiedzieć się o ówczesnej technologii.

"Fragmenty mego koszmaru wciąż krążą wokół mnie. Nie umiem ich odepchnąć, choć staram się ze wszystkich sił. Czas leczy wszystkie rany, ale ta jest chyba wyjątkiem."

Może recenzja jest zbyt chaotyczna, ale wciąż nie otrząsnęłam się z emocji, jakie towarzyszyły mi podczas czytania końcowej części "Patrioty". Marie Lu idealnie wyważyła zwroty akcji, charakter bohaterów i ich wybory, sceny walki jak i sceny romansu, a także samo zakończenie. Co prawda, gdy spojrzę powierzchownie na ostatnie zdania książki, nie jestem zachwycona, ale gdy tylko przypomnę sobie pewien cytat z pierwszej części, od razu zalewa mnie fala wzruszenia. Generalnie nie jestem fanką szczęśliwych zakończeń, i takiego też nie otrzymałam. Koniec był idealnie po środku - ni to smutny, ni to radosny. Zarówno tragiczny, jak i dający nadzieję. Cała trylogia była idealna. 


"Dzięki emanacji z JumboTronów na szarych chodnikach przesuwają się kalejdoskopy barw. Łapię się na tym, że celowo przechodzę dokładnie pod nimi i wyciągam rękę, by patrzeć, jak kolory migoczą mi na skórze."

Zdecydowanie polecam trylogię "Legenda" wszystkim, bez względu na płeć. Oczywiście lepiej być trochę starszym, bo we wszystkich tomach ukazane są okrucieństwa władzy, wojny, biedoty i choroby. Szczególną zachętę kieruję do chłopców, jak i do dziewczyn, nie lubiących wysuniętego na pierwszy plan romansu. Będę walczyć o to, by Legendę poznało jak najwięcej ludzi, bo zdecydowanie jest tego warta! :')

"- Republika jest słaba i zniszczona. - Mrużę oczy. - Ale to wciąż wasza ojczyzna! Walczcie o nią! To wasz kraj, nie ich!"

Ocena: 10/10 


***

Bardzo możliwe, że zrobię "podsumowanie trylogii", jako, że jest to pierwszy cykl, który cały zrecenzowałam na tym blogu. Tymczasem napisałam do wydawnictwa Zielona Sowa w sprawie dodatku do Legendy, "Life before Legend". Bądźmy dobrej myśli!

piątek, 1 sierpnia 2014

6. Tajemnice Ali - Sara Shepard






Tytuł: Tajemnice Ali 
Tytuł oryginału: Ali's Pretty Little Lies 
Autor: Sara Shepard 
Wydawnictwo: Otwarte 
Ilość stron: 299








Opis z okładki: 

"Przyjaciółki z Rosewood - myślisz, że wiesz już o nich wszystko?
Dawno temu Emily, Aria, Hanna i Spencer nie wyróżniały się niczym spośród uczennic swojej szkoły, za to Alison DiLaurentis błyszczała jako szkolna gwiazda. Każda dziewczyna marzyła, by dołączyć do jej paczki. Każdy chłopak chciał umówić się z nią na randkę. Życie księżniczki nie było jednak usłane różami. Ktoś znał każdy jej sekret i czyhał na najmniejsze potknięcie. Ktoś życzył jej śmierci...
Emily, Aria, Hanna Spencer. Kim były, zanim ich życie zmieniło się w koszmar?"

Recenzja: 

W Polsce do tej pory wydano 13 książek Sary Shepard z serii Pretty Little Liars i jeden dodatek, Sekrety, opowiadający o wakacjach Kłamczuch. Generalnie jestem większą fanką serialu niż książek, które niemniej lubię czytać w leniwe wieczory. Na wieść o tym, że "Tajemnice Ali" dojrzały światła dziennego również w Polsce, bardzo się ucieszyłam.
Pozycja jest napisana lekko, przystępnie, wręcz z deka prymitywnie. Mimo tego czyta się ją bardzo przyjemnie, głównie dzięki zatrważającym sekretom, genialnej tytułowej bohaterce, a także możliwości wniknięcia do jej umysłu.

"Jestem Ali i jestem fantastyczna."

W książce poznajemy prawdziwą historię rodziny DiLaurentisów, słabości i przewinienia Ali, a także parę nowych postaci, mających swój udział w historii gwiazdy Rosewood High. Niektóre zdarzenia mocno mnie zszokowały, inne wydobyły z mojego gardła śmiech, jeszcze inne spowodowały współczucie dla Ali, ale najczęściej dla Kłamczuch. Właśnie - wreszcie dowiedziałam się, jaki Alison tak naprawdę miała stosunek do dziewczyn.
Generalnie książka nie jest przesiąknięta akcją, ani romansem, ani wymuskaną intrygą - nie da się zaliczyć jej do żadnego z tych gatunków. Jak inne książki Sary Shepard, w zamyśle kierowana jest do dziewcząt, patrz: nastolatek. Mimo tego, że na co dzień czytam bardziej "ambitną" literaturę, lubię co jakiś czas oderwać się od postapokaliptycznych wszechświatów na rzecz przyjemnej dawki beztroskiej opowieści, momentami przechodzącej w prawdziwy kryminał.

"Te suki zapłacą jej za wszystko. Jeszcze gorzko pożałują, że zaprzyjaźniły się z Alison DiLaurentis."

"Tajemnice Ali" są w zasadzie przeznaczone dla weteranów  PLL, jednak do moich uszu dotarł fakt, iż spokojnie można zabrać się za lekturę już między czwartym a piątym tomem właściwej serii. Także, jeśli czytacie Pretty Little Liars, a może nawet jesteście fanami serii, zapoznajcie się z "Tajemnicami Ali"! Na pewno nie pożałujecie.

Ocena: 8/10

 ***
  Bardzo przepraszam za tak długi przestój w recenzjach, ale wyjechałam na Mazury, a i muszę się przyznać, że nie miałam pomysłu na tę notkę. W każdym bądź razie już jest i mam nadzieję, że rozwiałam Wasze wątpliwości co do "Tajemnic Ali". Na marginesie, przepraszam za praktycznie brak cytatów. Nie zaznaczałam własnoręcznie ich w moim egzemplarzu, a i w internecie nie znalazłam żadnych. Pozdrawiam i do następnej recenzji! [Które teraz będą pojawiać się często, bo muszę nadrobić z zaległymi pozycjami]. :)